Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Akceptuję
|
Zimne opowiadania. Ten, który przyszedł mnie zbawić Zimne opowiadania. Ten, który przyszedł mnie zbawić
Zimne opowiadania. Ten, który przyszedł mnie zbawić
Tytuł w oryginale: Cuentos fríos y El que vino a salvarme
Tłumacz: Tomasz Pindel
ISBN: 97883-242-2349-7
ISBN e-book: 97883-242-2498-2
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 364
Format: A5 (135x195)
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
NAKŁAD WYCZERPANY
Dodaj do schowka »
Wyślij znajomemu »
Zobacz opinię o książce »
Dodaj opinię o książce »
Opis książki:

Seria LAS AMÉRICAS: NIEZNANA KLASYKA LITERATURY LATYNOSKIEJ

 

Legenda i klasyk literatury kubańskiej XX wieku nareszcie po polsku!

 

Zimne opowiadania i Ten, który przyszedł mnie zbawić Virgilia Piñery to jedyne wydane za jego życia tomy opowiadań, zawierające najsłynniejsze teksty autora. Czytelnik znajdzie tu historię mieszkańców pewnego miasteczka, którzy wykrawali sami z siebie mięsne filety; prezydenta, którego zastąpiła kukła; błazna, który ośmieszył wszystko, przez co musiał zginąć; sadystycznego filantropa – i jeszcze czterdzieści dwie inne postacie. Piñera uprawiał prozę utrzymaną w tonie absurdu i groteski, surrealistyczną i pełną czarnego humoru, nie stronił od ciętej satyry i czasami skręcał w stronę bardzo specyficznej fantastyki. Autor zdaje się nie wiedzieć, co to konwencja. Jego opowiadania prowokują i pozwalają zanurzyć się w niesamowitym świecie piñerowskiej wyobraźni, w jego fascynacjach i obsesjach.

 

Virgilio Piñera (1912–1979), dramaturg i prozaik, przed rewolucją castrowską związany z literackim światkiem Kuby i Argentyny, sławą i uznaniem cieszył przez kilka raptem lat. Prześladowany za orientację seksualną został objęty całkowitym zakazem publikacji na Kubie i dopiero pośmiertnie zyskał międzynarodowe uznanie jako jeden z najwybitniejszych twórców literatury latynoskiej ubiegłego wieku.

 

Seria „Las Américas: nieznana klasyka literatury latynoskiej” prezentować będzie wybitne dzieła pisarzy z Ameryki Łacińskiej, nigdy wcześniej nie wydane w Polsce.

 

Kolejny tom: Jorge Ibargüengoitia, Zabite.

 

Spis treści

 

Zimne opowiadania
Upadek
Mięso
Przypadek Akteona
Części
Zmiana
Kolacja
Projekt snu
Bal
Album
Park
Zakład
Ślub
Bitwa
W bezsenności
Piekło
Sprawy jednonogich
Twarz
Kondekoracja
Jak żyłem i jak umarłem
Podróż
Konflikt
Wielki Baro
Kukła
Kotka
Ten, który przyszedł mnie zbawić
Grafomania
Zbawienna nagość
Pływanie
Nieoczekiwany poród
Góra
Lokomotywa
Pan Minister
Diatryba przeciwko niezabudowanej wannie
Miłość z widzenia
Niezniszczalny związek
Po omacku
Wróg
Przemiana
Duch a posteriori
Balkon
Wielkie schody w Pałacu Ustawodawczym
Kilka piw
Kilkoro dzieci
Filantrop
Zimne na ciepłe
Cukierek
Ten, który przyszedł mnie zbawić
Posłowie

 

FRAGMENTY

 

SPRAWY JEDNONOGICH

   

Osoby bez jednej nogi, mimo swego kalectwa, chodzą tam i z powrotem po ulicach.

 

Jedni używają jednej kuli, a inni dwóch, ale i jedni i drudzy z wielkim trudem zyskują jakąkolwiek uwagę ludności. Mogliby budzić większe zainteresowanie, gdyby przemieszczali się stadami i domagali zwrotu straconej nogi. Ale nie, wiadomo, że jednonogi unika towarzystwa innego jednonogiego; nie dzieje się tak ze ślepcami, którzy często trzymają się razem i hałasują swoimi laskami…

 

Mimo tego, choć samotność i ostrożność właściwie stanowi immanentną cechę kalectwa, niedawno dwóch jednonogich znalazło się o włos od porozumienia.

 

Jeden z nich (pozbawiony prawej nogi), ponieważ musiał kupić but na zdrową nogę, postanowił stanąć – oczywiście z wielką dyskrecją – przez sklepem obuwniczym, w oczekiwaniu na innego, który by potrzebował buta na prawą nogę.

 

Rozumował bez zarzutu: po co ma kupować dwa buty, skoro potrzebuje jednego? Załóżmy, że para butów może kosztować dwieście pesos: po co bezsensownie marnować połowę tej sumy? Nie da się zaprzeczyć, że jednonodzy kierują się bezbłędną logiką.

 

No ale życie nie jest takie proste, jak można by sądzić, i okazało się, że jednonogi, na jakiego czekał ten pierwszy, wpadł na ten sam pomysł, ale nie wybrał tego samego sklepu obuwniczego.

 

Upór jednonogich jest wręcz przysłowiowy. Mijały lata, do oczekiwanego spotkania wciąż nie dochodziło, ale oni nie ustawali w uporze. Tłum, który interesuje się tylko scenami pełnymi krwi i grozy, uroił sobie, że ci dwaj są międzynarodowymi szpiegami, ale ponieważ przez cały czas wpatrywali się tylko w buty na wystawie, nikt nie uznał za konieczne zgłaszanie tego policji.

A jednak nie wszystko w tym życiu toczy się w stronę dramatu i powagi. Pewnego pięknego dnia, dwie jednonogie kobiety (nie z powodu skąpstwa, ale także tej nieszczęsnej oszczędności) wpadły na ten sam pomysł, co owi dwaj jednonodzy mężczyźni, i los sprawił, że stanęły przed tymi samymi sklepami, przed którymi stali już od lat dwaj bohaterowie tej historii.

Ci z początku przyglądali się przybyłym z wyraźną obojętnością. Skoro damskie buty nie pasują do męskich, cóż ich przyjście mogło dać? Bo prawdą jest, że wspólna obecność jednonogiej przy jednonogim ma sens wszędzie, prócz sklepu obuwniczego.

 

Jednak siła przyciągania między płciami jest przemożna. Pewnego dnia jednonodzy i jednonogie spojrzeli na siebie z miłością i wspierając się na swoich kulach przytuli się do siebie, by wsłuchać się w bicie swych serc.

 

Kilka minut później obie pary weszły do swoich sklepów obuwniczych, bo czy kto widział kiedy, żeby jednonoga i jednonogi szli do ołtarza z dziurawych butach?

 

   

MIĘSO

   

Stało się to w sposób bardzo prosty, bez żadnego dramatyzmu. Z przyczyn, których nie ma tu co wyjawiać, ludność cierpiała na brak mięsa. Wszyscy byli bardzo poruszeni i komentowano to w mniej lub bardziej gorzki sposób, a nawet pojawiały się jakieś projekty zemsty. Ale, jak to zawsze bywa, protesty nie wyszły poza zwykłe pogróżki i niebawem udręczony naród zabrał się za spożywanie różnych warzyw.

Tylko pan Ansaldo nie dopasował się do ogólnego trendu. Z wielkim spokojem naostrzył wielki kuchenny nóż, a następnie spuścił sobie spodnie aż po kolana i wyciął z lewego pośladka piękny filet. Oczyścił go, doprawił solą i octem, zarumienił – jak to mówią – na ruszcie, by na końcu usmażyć na wielkiej patelni do niedzielnych tortilli. Usiadł za stołem i zaczął się raczyć swoim pięknym filetem. Wtedy ktoś zapukał do drzwi; to sąsiad przyszedł się wyżalić… Wówczas Ansaldo eleganckim gestem pokazał mu ów piękny filet. Sąsiad zapytał, a Ansaldo ograniczył się do pokazania lewego pośladka. Wszystko było jasne. Oszołomiony i poruszony sąsiad wyszedł bez słowa, by po krótkiej chwili wrócić z burmistrzem miasteczka. Ten wyraził swoje żywe pragnienie, by jego ukochany lud żywił się, tak jak Ansaldo, swoimi własnymi rezerwami, to znaczy własnym mięsem, mięsem należącym do poszczególnych osób. Sprawę niebawem uzgodniono i po wylewnych wyrazach uczuć, jak na dobrze wychowanego człowieka przystało, Ansaldo udał się na główny plac miasteczka, by, jak się charakterystycznie wyraził, przedstawić ludności „praktyczny pokaz”.

 

Już na miejscu poinformował, że każdy powinien wyciąć z lewego pośladka dwa filety, identycznych z pokazowym modelem, który trzymał na błyszczącym drucie. I podkreślał, że dwa filety, nie jeden, bo skoro on sam wyciął z własnego lewego pośladka piękny filet, sprawiedliwie będzie, jeśli pójdzie to tym samym rytmem, czyli żeby nikt nie miał o jeden filet mniej. Kiedy już te kwestie objaśniono, każdy zaczął sobie wykrawać po dwa filety z lewego pośladka. Był to wspaniały widok, ale prosimy nie przesyłać opisów. Poza tym zaczęto kalkulować, jak długo ludność będzie cieszyć się swoimi ciałami. Wybitny anatom przewidział, że przy wadze stu funtów, odliczając wnętrzności i inne niejadalne organy, jeden osobnik może karmić się przez sto czterdzieści dni w rytmie pół funta dziennie. Był to jednak złudny rachunek. Najważniejsze było to, że każdy mógł spożyć piękny filet.

Szybko pojawiły się damy chwalące korzyści z pomysłu pana Ansaldo. Na przykład te, które pożarły już swoje piersi, nie musiały zasłaniać ubraniami klatki piersiowej, wiec ich sukienki sięgały ponad pępek. A niektóre, nie wszystko, w ogóle nic nie mówiły, bo zjadły już swoje języki, stanowiące, dodajmy mimochodem, królewskie danie. Na ulicy rozgrywały się niezmiernie smakowite sceny: i tak dwie panie, co to się od dawna nie widziały, nie mogły się ucałować, ponieważ usmażyły swoje wargi i to z wielkim sukcesem. A dyrektor więzienia nie mógł podpisać wyroku śmierci na skazańca, ponieważ zjadł opuszki swoich palców, od których, zdaniem prawdziwym smakoszy (a dyrektor się do nich zaliczał), pochodzi to znane i używane wyrażenie „palce lizać”.

Dochodziło do drobnych buntów. Związek zawodowy producentów biustonoszy złożył oficjalny protest do stosownych władz, a te odparły, że nie da się wprowadzić żadnego sloganu, który mógłby na powrót skłonić panie do używania tego rodzaju odzieży. Były to jednak niepokoje bardzo niewinne, które w żadnym stopniu nie zakłócały konsumowania przez lud swojego mięsa.

 

Jednym z najbarwniejszych wydarzeń tego przyjemnego dnia było wycięcie ostatniego kawałka mięsa lokalnego tancerza. Ów, przez poszanowanie swojej sztuki, zostawił na sam koniec piękne palce swoich stóp. Jego sąsiedzi zauważyli, że od paru dni sprawia wrażenie bardzo niespokojnego. Mięso zostało mu jeszcze tylko na grubym palcu. Zaprosił wówczas swoich przyjaciół, żeby wzięli udział w tej operacji. W krwistej ciszy odciął swoją ostatnią porcję i nawet nie przypiekając jej na ogniu wrzucił do otworu, który niegdyś był jego pięknymi ustami. Wtedy wszyscy zebrani nagle spoważnieli.

 

Ale życie toczyło się dalej i to było najważniejsze. A jeśli…? Czy to dlatego buty tancerza znalazły się w jednej z sal Muzeum Wybitnych Pamiątek? Wiadomo tylko, że jeden najbardziej otyłych mężczyzn w miasteczku (ważył ponad dwieście kilo) zużył całe swoje zapasy mięsa w krótkim czasie dwóch tygodni (był niezwykle łakomy, a poza tym jego ciało domagało się wielkich porcji). Potem nikt go już nie widział. Ewidentnie się ukrywał… Jednak nie tylko on to robił, wielu innych postępowało w identyczny sposób. Tym samym sposobem pani Orfila, kiedy zapytała syna – który właśnie pochłaniał swój lewy płatek uszny – gdzie coś schował, nie otrzymała żadnej odpowiedzi. I na nic zdały się błagania i groźby. Wezwany ekspert od przypadków zaginięć znalazł tylko niewielką kupkę odchodów w miejscu, w którym pani Orfila, jak przysięgała i się zarzekała, widziała swojego syna w chwili, gdy się do niego zwróciła. Te drobne potknięcia w niczym jednak nie zakłócały radości mieszkańców. Na cóż mógłby uskarżać się naród, który miał zapewniony byt? Poważny problem życia publicznego, wywołany przez brak mięsa, został przecież definitywnie rozwiązany. Że ludność stopniowo się ukrywała, nie miało nic wspólnego z zasadniczym wymiarem sprawy i stanowiło raptem dodatek nie wpływający w żaden sposób na wolę tych ludzi pragnących żywić się upragnionym daniem. Czy może ów dodatek okazał się ceną, jakiej domagało się ciało każdej osoby? Podłe byłoby jednak zadawanie takich niestosownych pytań, skoro ten rozsądny naród dobrze się teraz odżywiał.

 

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

logo_mkidn   

Wyślij znajomemu:

Lista opinii:
Brak opinii
Dodaj opinię:

Projekt i wykonanie: YELLOWTEAM